O mnie

Na czwartym roku studiów na Wydziale Fizyki Technicznej, Informatyki i Matematyki Stosowanej na Politechnice Łódzkiej skorzystałem z możliwości wyjazdu do Danii. Dzięki temu ominęło mnie kilka bardzo trudnych i mało przydatnych przedmiotów, z jakimi zmagali się koledzy, którzy nie myśleli o Erasmusie. W zamian przeżyłem niesamowitą przygodę. Utorowała mi ona drogę do miejsca, w którym obecnie jestem. Pobyt w Danii wspominam wspaniale, a jako że pojechałem tam miesiąc wcześniej niż powinienem, załatwiłem sobie CPR (odpowiednik PESEL) przed masą studentów zagranicznych, którzy przybyli terminowo. Dzięki temu mogłem podjąć legalną pracę. Co robiłem? Rozwoziłem gazety w nocy. Praca spokojna, bardzo dobrze płatna. Problemem mogła być tylko pogoda – i była. Padało prawie bez przerwy od listopada do lutego. Pieniądze jednak wynagradzały wszystko. Po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że nie po to uczę się programowania, żeby wozić gazety. Jako jeden z nielicznych zacząłem szukać pracy w zawodzie. Po kilku miesiącach dostałem do realizacji pierwszy projekt. Polegał on na stworzeniu strony internetowej dla małej firmy. Wynagrodzenie było szokujące, tym bardziej dla studenta czwartego roku.

Studiowanie…

Podczas rocznego pobytu w Danii aplikowałem na studia inżynierskie, które dodatkowo wymagały odbycia półrocznych praktyk w jakiejś firmie. Można było wybrać dowolną firmę. Osoby, które wybierały praktyki poza granicami Danii, otrzymywały dodatkowe stypendium. Część osób wspaniałomyślnie wróciło do Polski, ja natomiast wybrałem Hiszpanię. W Madrycie spędziłem prawie 6 miesięcy. Dodatkowym trikiem, jaki zastosowałem (poprzez pisanie e-maili, chodzenie, rozmawianie i naciskanie na panie w dziekanacie), było uzyskanie dodatkowego stypendium na pobyt w Hiszpanii z Politechniki Łódzkiej w ramach kolejnego programu wymiany. Tym razem program dotyczył wyłącznie praktyk. W taki sposób, mieszkając w gorącym Madrycie, otrzymywałem wynagrodzenie z tamtejszej firmy, stypendium z Danii oraz stypendium z Polski 🙂 Tak wiem, nie da się… Pytaj, kombinuj, działaj…

Jak wyglądały praktyki?

Hiszpanie to specyficzni ludzie. Nie nalegali, żebym za dużo robił, więc w pracy dodatkowo kontynuowałem projekt dla Duńczyków. Wieczorami pisałem pracę magisterską, a w czasie wolnym zwiedzałem z żoną Hiszpanię (wtedy z narzeczoną). Tak, dało się! Jeśli znasz kogoś, kto marudzi, że nie ma na nic czasu, podeślij mu ten wpis. Nie rozumiem osób, które odwlekają pisanie magisterki, bo znalazły pracę. To czy przyda się ona im w życiu, to co innego. Pozostawiam to do przemyślenia…
Po powrocie do kraju zakończyłem studia na Politechnice Łódzkiej, oddając pracę magisterską, którą w sumie też pisałem zdalnie. Od razu po tym wydarzeniu udałem się do Danii na zaliczenie pracy inżynierskiej, którą była kolejna strona internetowa dla wspomnianej duńskiej firmy. Stałem się szczęśliwym posiadaczem dwóch dyplomów, o które w życiu żaden pracodawca mnie nie zapytał.

Strony, jakie zrobiłem dla Duńczyków, tak im się spodobały, że współpracę kontynuowaliśmy przez kolejne 3 lata – zdalnie. Po tym czasie zakończyli stały kontrakt i wprowadzili nową formę wynagrodzenia, która uniemożliwiała mi wzięcie kredytu na własne mieszkanie. Moja reakcja była niezbyt przemyślana i bardzo wybuchowa – wystarczyło 15 minut, żeby zablokowali mi konta i zakończyli współpracę. Dzisiaj, po latach, bardzo się cieszę, że sprawy potoczyły się w ten właśnie sposób. Jedna rzecz wynika z innej… Po „zwolnieniu” miałem bardzo ciężki okres, mimo to postanowiłem znaleźć pracę na tych samych zasadach, czyli zdalną dla firmy z zagranicy, co było dużym wyzwaniem. Przez pół roku nie zarobiłem nic, wykonałem dwa projekty, za które nie otrzymałem pieniędzy. Do tego wielkimi krokami zbliżał się kosztowny dla bezrobotnego ślub. Więcej o tym i o osobie, która bardzo mi pomogła, przeczytasz w poście o „Osobach które nas otaczają”. W tym czasie, jako że nie miałem żadnych projektów, stworzyłem własną stronę internetową i zacząłem dzięki niej zarabiać na prowizji od sprzedaży gier. Dlaczego taką? Opiszę to za jakiś czas…

Kolejna praca zdalna dla zagranicznej firmy

Pół roku później zacząłem pracować dla Hiszpanów. Po jakimś czasie zaproponowali mi stały kontrakt, dzięki któremu mogłem otrzymać kredyt hipoteczny. Nie czekaliśmy długo. Po dwóch miesiącach kupiliśmy mieszkanie. Współpraca trwała 3 lata. W międzyczasie po nocach dodatkowo rozwijałem własny serwis. Było to strasznie męczące i kosztowało wiele wyrzeczeń, więcej o tym w poście „Co widać a czego nie widać”.

Gdy rozstałem się z Hiszpanami moja depresja trwała… 30 minut. Rozszerzam to w poście „O otaczających nas osobach”. Uświadomiono mi, że teraz mam mnóstwo czasu na pracę nad własnymi stronami. Utrata zatrudnienia nie była bolesna finansowo, bo w tym czasie mój serwis zarabiał dokładnie tyle co płacili mi Hiszpanie. Utraciłem więc połowę dochodu – to był kolejny wspaniały moment w moim życiu. Kolejne zwolnienie 🙂

Od tamtego czasu rozwijam mój biznes. Obecnie mam kilkadziesiąt stron internetowych, które pracują non stop, w dzień i w nocy, w święta i gdy odpoczywam na wakacjach. Nie jest to oczywiście dochód pasywny, ponieważ ciągle jest coś do zrobienia. Takim dochodem w moim przypadku są nieruchomości na wynajem. Przeczytaj „Jak kupiłem pierwsze mieszkanie na wynajem” oraz „Sposób zarządzania najmem”. Teraz planuję kolejny biznes, też internetowy – tym bardziej po przeczytaniu książki „4-godzinny tydzień pracy” Tima Ferrissa.

Po 10 latach gromadzenia doświadczenia widzę, że nieprzyjemne rzeczy, jakimi były zwolnienia, paradoksalnie poprowadziły mnie do czegoś znacznie lepszego. Chcesz więcej? Zobacz wywiad ze mną.

Dlaczego w ogóle powstał ten blog? Dowiedz się tutaj